Adopcja dziecka – dlaczego nie?
„Nie mogłabym adoptować…, nie mogłabym nigdy pokochać czyjegoś dziecka…”
Gdy patrzę na znajome rodziny adopcyjne i widzę, jacy są szczęśliwi, i gdy codziennie przytulam Synka, bawię się z nim, całuję tysiącami pocałunków i naprawdę zapominam, że nosiłam go w sercu, a nie w brzuszku… to nie mogę przestać się dziwić, że ta droga do rodzicielstwa czasem spotyka się z tak wielką krytyką, że może być aż tak bardzo odrzucana. Zwłaszcza, gdy dotyczy to małżeństw, które bardzo chcą mieć dziecko, gdy pragnienie to jest w nich tak ogromne, że potrafią poświęcić mu wszystko.
Wiem jak to boli…
Sama wiem, jak to jest i jak boli to, że znów się nie udało. I, że można jechać na drugi koniec Polski, bo tam rzekomo jest najlepszy specjalista, i wydać pieniądze, które miały być na całe nasze wakacje… praktycznie bez zastanowienia, bo może właśnie tym razem się uda. A potem się okazuje, że to wszystko na nic. I znów kolejny wyjazd z tą samą nadzieją… różne metody, różni lekarze, coraz szczuplejszy portfel i coraz większa rozpacz w naszych sercach. I ból, taki straszny na wieść, że kolejna osoba z przyjaciół, rodziny, czy znajomych spodziewa się dziecka… I łzy, i poczucie winy, bo przecież nikomu, nigdy nie zazdrościłam, ale w tym jednym przypadku – nie potrafię.
Wróg zwany niepłodnością
I ja wiem, że każdy ma swoją waleczność, upartość i determinację. I sam dobrze wie, ile jeszcze walk powinien stoczyć z wrogiem zwanym „niepłodnością”, czy nawet „bezpłodnością”. To sprawa bardzo indywidualna. Ale gdy mijają miesiące, lata, gdy kolejne doświadczenia medyczne coraz bardziej uprzedmiotawiają, a ten nieustający brak dwóch kresek sprawia, że żal, gorycz i rozpacz stają się codziennością… czasem warto rozejrzeć się za inną drogą. Ciągłe walenie głową w mur, może zniszczyć naszą głowę, a nie mur, który i tak pozostanie i nigdy nam nie pozwoli przejść ścieżką, którą obraliśmy.
Może w międzyczasie dojdziemy do wniosku, że jednak rodzicielstwo to nie dla nas, że już nie chcemy mieć dziecka. Znaleźliśmy inny cel, inną motywację, która stała się naszym życiem. Ok. Zmieniliśmy się, zmieniły się też nasze marzenia. Nie każdy musi być przecież rodzicem.
Dlaczego nie adopcja?
Ale co, jeśli nadal pragniemy dziecka najbardziej na świecie. A adopcji nie dopuszczamy. Musimy odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Przede wszystkim: na czym tak naprawdę bardziej nam bardziej zależy, na przekazaniu genów? Czy na byciu rodzicami? Czego tak bardzo się boimy już w samej myśli o adopcji? Czy ten mały człowiek, który mógłby do nas trafić jest taki straszny przez swoje geny? Przecież to jeszcze dziecko, które nade wszystko potrzebuje miłości. Myślę, że wciąż za mało jest podawanych przykładów szczęśliwych adopcji, a za dużo tych, które się nie udały, a które są tak medialne? Czy dlatego adopcja dziecka budzi tak duży strach i tak gwałtowną negację, że można nawet nie dopuszczać myśli o niej.
Dziś spotkałam bezdzietną parę, którą mało znam. Wiem, że chcą mieć dzieci i od lat się starają. Posmutnieli przez te lata, odsunęli się od świata. Myślałam, że może jak zobaczą i posłuchają o naszym Tomeczku, to coś w nich drgnie. Może dostrzegą, że są różne drogi prowadzące tak naprawdę do tego samego celu. Naszym celem było być Rodzicami. I jesteśmy! Więc zaczęłam opowiadać o naszym szczęściu. Zmroziły mnie jednak słowa, które usłyszałam:
Nie mogłabym adoptować… nie mogłabym nigdy pokochać czyjegoś dziecka…
2 thoughts on “Adopcja dziecka – dlaczego nie?”
Adopcja i mi przechodziła przez głowę, ponieważ miałam spore problemy w do noszeniu ciąży. Akurat mi się udało donosic dwóch wspaniałych chłopców, ale w pewnym momencie porozmawialam z mężem o tym, że nie zamierzam próbować urodzić dziecko za wszelką cenę. Adopcja jak najbardziej wchodziła w grę.
Kurcze, zawsze współczuję problemów z niepłodnością. Ale to jest piękne, że adopcja jest takim światełkiem w tunelu. Bo przecież w Domach Dziecka czeka to upragnione dzieciątko 🙂