Adopcja na Święta

Adopcja na Święta

Cud Bożego Narodzenia

Adopcja na Święta…

Minęły trzy lata odkąd jesteś z nami. Przy narodzinach dziecka liczy się dzień jego przyjścia na świat, wtedy rodzice po raz pierwszy mogą go zobaczyć, wziąć na ręce i przytulić.

Przy adopcji sprawa się bardziej komplikuje, bo tych dni ważnych jest znacznie więcej. Obok dnia biologicznych narodzin malca, mamy jeszcze dzień pierwszego z nim spotkania  i później dzień, który sąd uznaje za początek osobistej styczności, czyli w końcu możemy zabrać dzieciątko do domu i otoczyć je opieką, a wreszcie dzień, gdy sąd wydaje postanowienie orzekające o przysposobieniu.

W okresie Świąt Bożego Narodzenia zostaliśmy rodzicami adopcyjnymi

Dla nas początek rodzicielskiej przygody rozpoczął się tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, w ostatnim już tygodniu Adwentu. Pod osłoną mroźnej nocy zabieraliśmy Cię z domu dziecka, położonego kilkadziesiąt kilometrów od naszego miejsca zamieszkania. Ileż wtedy było w nas uczuć: radości, podniecenia, szczęścia, a z drugiej strony przerażenia i obawy: jak to będzie, jakimi okażemy się rodzicami, czy sprostamy? Tak małe mieliśmy doświadczenie w opiece nad kilkumiesięcznym dzieckiem. Jechaliśmy wzdłuż lasów, pól przy blasku księżyca, milczący z tysiącami pytań, których nie wypowiadaliśmy, choć cisnęły się na usta. Ty spałeś sobie smacznie.

W domu popełniliśmy wszystkie błędy młodych rodziców i nocy nie miałeś spokojnej, przy tak źle założonej pieluszce. Ale trening czyni mistrza i wkrótce opanowaliśmy najważniejsze techniki pielęgnacyjne. Zresztą byłeś dla nas bardzo łaskawy, w domu dziecka nauczyłeś się sam zasypiać, w każdych warunkach. Obejmując się małymi rączkami czułeś się bezpiecznie. Mimo wielu naszych prób długo nie udawało się tego zmienić. Dopiero, gdy po raz pierwszy zachorowałeś, pozwoliłeś by tym razem sen zastał Cię w naszych ramionach. Nigdy nie mieliśmy też problemów z karmieniem, czy nieprzespaną nocą. Piłeś mleko zawsze szybko i do końca. Nikt nie nauczył Cię grymasić, wybrzydzać. W domu dziecka nie było indywidualnej pory karmienia, nie było rozkładania porcji na części. Jak nie zjadłeś to po prostu byłeś głodny. Nie przeszkadzało Ci światło, ani hałas – gdy byłeś śpiący zasypiałeś. Gdy leżałam z Tobą później w szpitalu, mama sąsiadującego z nami małego pacjenta, widząc jak sam zapadasz w objęcia Morfeusza niezależnie od warunków, w ciszy i w zgiełku, pytała zdumiona:

Skąd się biorą takie dzieci?

Pierwsze nasze wspólne Święta były czasem uczenia się wzajemnej miłości. Te magiczne dni sprawiły, że zacząłeś wreszcie się uśmiechać.

Dziś uśmiech nie schodzi z Twoich ust, masz tyle do powiedzenia, wszystko musisz zobaczyć i poznać. Słysząc o narodzinach Jezuska chciałeś śpiewać „Sto lat”, a łamiąc się opłatkiem życzyłeś mi bym dostała „samochód”, i to ten rajdowy, o którym sam tak marzysz. Zmieniłeś nas tak bardzo… na lepsze 🙂

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.