Przeżywanie straty – opowieść Moniki

Przeżywanie straty – opowieść Moniki

Przeżywanie straty – droga do odzyskania sensu

Monikę poznałam przypadkiem. Zawsze widywałam ją z Mateuszkiem uśmiechniętą, radosną, otwartą na potrzeby innych. O proszę, jaka szczęśliwa rodzina – myślałam. Gdy dowiedziałam się, jaki ciężar nosi w sercu, nie mogłam uwierzyć.

Przeżywanie straty Adopcja
Przeżywanie straty

Przeżywanie straty to zagadnienie, które pojawia się na kursie adopcyjnym. Zaakceptowanie niepłodności, bezpłodności, niemożności donoszenia ciąży, czy wreszcie utraty dziecka bywa trudne, czasem wręcz wydaje się być ciężarem nie do udźwignięcia. Opowieść Moniki jest niezwykłym przykładem zwycięstwa nadziei i miłości nad rozpaczą i zwątpieniem.

Historia Moniki:

1 i 2 listopada w Dzień Wszystkich Świętych i w Dzień Zaduszny myślę w szczególny sposób o mojej córeczce Basi. Małej Świętej, która była nam dana tylko na chwilę, a odmieniła nasze życie na zawsze.  Zacznę od początku. Po drugiej utraconej ciąży rozpoczęliśmy procedury adopcyjne. Dwa razy byłam mamą zaledwie przez kilkanaście dni. W 8 tygodniu serce dzieciątka przestawało bić i następowało samoistne poronienie.

„Nie chcę, już nigdy nie chcę tego przechodzić” „Zostańmy rodzicami adopcyjnymi”

– przekonywałam męża i siebie. W ośrodku adopcyjnym przeszliśmy wstępną weryfikację, potem był kurs, rozmowy z psychologiem, pedagogiem, ocena naszych warunków mieszkaniowych i wreszcie kwalifikacja. Cieszyliśmy się jak dzieci. Pozostało tylko czekać na „nasze maleństwo” i nie rozstawać się z telefonem.

Niespodziewanie będąc w ciąży adopcyjnej dowiedziałam się, że jestem brzemienna i właśnie rozpoczęłam 10 tydzień. Nie mogliśmy uwierzyć. Dotychczas wszystko kończyło się u mnie na 8 tygodniu,  a tu proszę 10. Postanowiliśmy  początkowo nie mówić w ośrodku, że spodziewamy się potomstwa biologicznego.

„Już dwa razy przeżyliśmy stratę dziecka, poczekajmy”. „Jeżeli w międzyczasie znajdą nam maleństwo, to najwyżej wtedy powiemy”.

Dopiero, gdy byłam w trzecim trymestrze zdecydowaliśmy się zadzwonić do ośrodka. Panie wstrzymały naszą procedurę i życzyły nam szczęścia.

Narodziny Basi

Prawie do końca ciąża wyglądała niemal na książkową.  Wystąpiły jednak komplikacje. Okazało się, że nie wszystkie organy dziecka wykształciły się prawidłowo, zwłaszcza serce. Nasza córeczka urodziła się, choć lekarze nie dawali jej szans na życie.  Najpierw usłyszeliśmy, że będzie dobrze jeśli przeżyje poród, potem jeśli skończy 6 miesięcy, czy wreszcie roczek.

Basia miała taką wolę walki, że się nie dała, mimo zaawansowanych zmian genetycznych wciąż żyła i na pierwszy rzut oka dobrze się rozwijała. Zmienił się wówczas cały nasz świat. Postanowiliśmy nacieszyć się naszą córeczką i być dla niej wspaniałymi rodzicami tak długo, jak tylko będzie nam dane.

Basia chłonęła wszystko wkoło, każda rzecz ją ciekawiła. Podczas licznych pobytów w szpitalu nauczyliśmy się, że dom jest tam gdzie my jesteśmy i że wszędzie możemy być szczęśliwi. Wiecie, jak to jest delektować się każdą chwilą, każdym dniem?

„Musicie Państwo być gotowi na odejście dziecka”

– wobec takich słów wszystko staje się „ostatnie”. A jak smakują „ostatnie” lody, „ostatni” spacer, „ostatnie” przytulenie!  Walczyliśmy o nią ze wszystkich sił, jednak Basia odeszła na dwa dni przed swoimi trzecimi urodzinami. Nasze łzy i gorące pocałunki nie zdołały tego zmienić.

Szukanie sensu i radzenie sobie ze stratą dziecka

Nie wiedzieliśmy jak dalej żyć, co robić, nie pasowaliśmy do tego świata. Czułam, że pogrążamy się w jakiejś rozpaczy, z której możemy już nigdy się nie otrząsnąć. Instynkt samozachowawczy  skłonił mnie do wypowiedzenia tych słów:

„Spróbujmy jeszcze raz z adopcją”.

Mój mąż uznał, że nie jesteśmy gotowi.

„Nigdy nie będziemy gotowi. Zróbmy to dla Basi, spróbujmy”.

Gdy udało mi się, go przekonać poszliśmy do ośrodka. Tam usłyszeliśmy, że jeszcze za wcześnie, ze musimy przeżyć stratę.  Nie chciałam tego słuchać, powtarzałam tylko kilka razy:

„Przyjmiemy każde dziecko, proszę o tym pamiętać, nawet chore”.

Bez Basi najtrudniejsze było znalezienie nowego sensu dla tych wszystkich aktywności dnia codziennego. Gdy myślałam, że się poddam, że nie dam rady…

Cud adopcji

Wtedy zdarzył się cud, zadzwonili do nas z ośrodka.

„Mamy kilkumiesięcznego chłopca, jest chory i nie rokuje dobrze, już dwie pary odmówiły. Nie powinniśmy Państwu proponować tak trudnej adopcji, jednak wciąż słyszę w głowie pani słowa. Dziecko jest teraz w szpitalu, matka porzuciła je zaraz po porodzie”.

Wyobraziłam sobie wtedy Basię i to jak wyglądałoby jej życie, gdyby nikogo obok siebie nie miała w takiej chwili. Samotność w obliczu choroby i śmierci, brak miłości, ciepła, rodziców.  Powtarzałam więc tylko: „My go chcemy. My go chcemy. My go adoptujemy” .

Spotkanie z Mateuszkiem

Gdy znaleźliśmy się w szpitalu przy naszym nowym synku, znów odzyskaliśmy poczucie sensu  i staliśmy się pasującą cząstką tego świata. W zasadzie takie życie było nam dobrze znane.

Choć stan zdrowia chłopca nie rokował dobrze, Mateuszek z tego wyszedł. Jest dziś niemal całkiem zdrowym i wspaniałym 5-latkiem. Będąc przy nim w szpitalu, w tych pierwszych trudnych miesiącach udało nam się przeżyć stratę Basi. Dziś idąc wspólnie na grób naszej córeczki  czuję spokój. Moją rękę ściska Mateuszek i z przejęciem szepcze:

„Kocham siostrzyczkę i tęsknię za nią”. „Ja też synku, ja też…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.