Historia jednej adopcji

Historia jednej adopcji

Historia rodziców adopcyjnych

Marek i Ania spotkali się jeszcze na studiach. Ich miłość rozkwitła z dnia na dzień. Byli młodzi, piękni i szczęśliwi, tryskający niespożytą energią. Obydwoje wiedzieli, że są dopełniającymi się elementami. Całością, która wreszcie się odnalazła. Szybko wzięli ślub, bo po co czekać i na co. W zasadzie patrząc na nich każdy czuł, że są stworzeni dla siebie.

Historia rodziców adopcyjnych
Historia rodziców adopcyjnych

Problemy z poczęciem dziecka

Mijał rok, dwa a w ich życiu nie pojawiał się upragniony potomek. Starań o dziecko od początku nie odkładali, gdyż uważali, że miłość musi się dzielić, rozwijać, ewaluować i przynosić owoce. Trzeci rok był najtrudniejszy. Ania odczuwała taką pustkę, której nie mogło nic wypełnić. Słowa „ciąża” i „dziecko” stały się dla niej za trudne. Od razu w jej oczach pojawiały się skrywane bardzo usilnie łzy.

Adopcja – droga do rodzicielstwa

W pewnym momencie poczuła, że musi coś zmienić w swoim życiu. To wtedy pojawiła się myśl o adopcji. Najpierw pragnienie przyjęcia dziecka innych rodziców było tylko w jej sercu. Nie mówiła o nim, jeszcze wtedy nie umiała. Po kilku miesiącach odważyła się dopiero je wyjawić Markowi. Mąż początkowo był przeciwny, ale pod wpływem rozmów z Anią zmienił zdanie.

W najbliższym ośrodku adopcyjnym były bardzo odległe terminu kursu dla kandydatów na rodziców. Ania znalazła inną placówkę, jednak oddaloną od ich miejscowości prawie o 100 km. Marek nie rozumiał, dlaczego żonie tak bardzo zależy na czasie. Przecież nic ich nie goniło. Ona jednak w tym jednym była nieugięta, naciskała by zdecydowali się dojeżdżać. W końcu uległ jej prośbom.

Podczas cotygodniowych, długich podróży na kurs mogli spokojnie porozmawiać, zwłaszcza gdy wracali pełni wrażeń. Jakoś przemęczyli się przez te trzy miesiące, pokonując dość spore odległości. Gdy dostali kwalifikacje byli tak szczęśliwi, jak nigdy dotąd.

Czy znaleźliście już nasze dziecko?

Ania dzwoniła do ośrodka regularnie, co kilka tygodni. Marek próbował jej tłumaczyć, że to nic nie da, że przecież jest kolejka, ale ona musiała. Być może jednak te jej uparte telefony sprawiły, że dostali propozycję dziecka najwcześniej, spośród wszystkich osób w ich grupie. Inne pary czekały co najmniej kilka miesięcy dłużej.

Piotruś miał zaledwie trzy miesiące, był zdrowym i wspaniałym chłopczykiem.  Z uwagi na wiek malca i telefony Ani, sąd bardzo szybko zadziałał, początkowo ustanawiając pobyt dziecka u nich na zasadzie styczności. Po miesiącu odbyła się ostateczna rozprawa o przysposobienie. W opiece nad Piotrusiem odnaleźli szczęście. Ich codziennością stało się zmęczenie. Rozmowy koncertowały się wokół pieluch, karmienia, spacerów. Gdy uprawomocnił się wyrok  odebrali nowy akt urodzenia.

„Jestem taka szczęśliwa. Wreszcie Piotruś jest nasz. Każdy dzień z nim i z Tobą to dar od Boga, o jakim zawsze marzyłam”.

Wkrótce po wypowiedzeniu tych słów Ania zginęła w wypadku samochodowym. Nie miała szans z zderzeniu z tirem. Markowi wydawało się, że nie przeżyje tego. Ból był tak silny, że przestał cokolwiek odczuwać, zobojętniał na wszystko. Bardzo pomogli mu w tym czasie rodzina i przyjaciele, przede wszystkim zajęli się Piotrusiem.

„Adoptowany chłopiec przywrócił mnie do życia” – historia rodziców adopcyjnych

Marek był tak załamany, że myślał nawet o oddaniu malca. Nie mógł jeść, spać, pracować. Miał wrażenie, że tabletki ratowały go od całkowitej rozpaczy. Którejś nocy przyśniła mu się Ania, zrozumiał, że choćby tylko dla niej musi sprostać wyzwaniu i zaopiekować się adoptowanym Synkiem, kochać go za nich obojga.

Marek skorzystał z urlopu macierzyńskiego (w jego przypadku tacierzyńskiego) i rodzicielskiego. Codzienne obowiązki przy dziecku, których nie mógł odłożyć, pochłaniały całą jego uwagę. Podczas ich wykonywania odczuwał pokój, a ból nie był już tak dotkliwy.

Wkrótce odkrył, dlaczego Ani tak bardzo zależało na czasie. Podczas całego  procesu adopcyjnego wciąż czuł tą jej presję, żeby szybko, szybko… Czy przeczuwała swoje odejście? Marek nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Ale dziś wie jedno – Piotruś przywrócił go do życia, sprawił że znów odczuwa radość i się uśmiecha. Są najlepszą drużyną, bo kochającą się rodziną.

To historia rodziców adopcyjnych, jakich wiele, choć każda jest inna. Może zechcesz podzielić się z nami Twoją?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.