Oczami Rodziców Adopcyjnych

Oczami Rodziców Adopcyjnych

Oczami Rodziców Adopcyjnych – relacje par adopcyjnych

A jak adopcja – Agnieszka o Mariusz

Ania i Tomek

Przyszedł czas, że do pełni szczęścia brakowało nam już tylko jednego… tupotu maleńkich nóżek, dziecięcego gwaru, śmiechu i pisku. Po kilku latach bezskutecznych starań o dziecko straciliśmy nadzieję, odbijając się od muru, przez który nie można przeskoczyć.

Próbowaliśmy jednak żyć, ciesząc się tym co mamy. I gdy wydawało się, że wszystko jest już dobrze to pragnienie znów rozpalało się w naszych sercach płomieniem, którego nie sposób ugasić. I tak bardzo bolało. Któregoś dnia przez przyjaciół poznaliśmy rodzinę, która adoptowała dziecko.

Adopcja to słowo, ta myśl zaczęła w nas powoli kiełkować. Minęło jednak parę miesięcy nim zdecydowaliśmy się zrobić pierwszy krok i udaliśmy się do ośrodka adopcyjnego. Nie od razu dostaliśmy się też na kurs, musieliśmy czekać ponad pół roku, przejść kilka rozmów z psychologiem i pedagogiem.

Wciąż słyszeliśmy w ośrodku adopcyjnym, że proces adopcyjny jest długi, trudny, wymagający pełnego zaangażowania. Ale im więcej było problemów, im bardziej nas zniechęcano… tym bardziej chcieliśmy.

W czasie kursu dotarło do nas, że dziecko, które do nas trafi najprawdopodobniej nie będzie takie idealne, jak może byśmy chcieli, że to raczej nie będzie maluch z tzw. „dobrej rodziny”, tylko takiej która ma problemy. Wątpliwości towarzyszyły nam przez cały proces adopcyjny, raz były mniejsze, raz większe, ale wciąż były. To jednak nas nie zniechęcało.

Etap kwalifikacji i ostatecznej oceny, a następnie czekania na dziecko, pamiętamy trochę jakby przez mgłę, był trudny i stresujący.

Ale potem zaświeciło słońce i przyszedł do nas mały Adoptuś. I choć nie był może dla nas początkowo najpiękniejszy, najmądrzejszy, i nasze serce nie zapałało wielką miłością od razu. To każdy nowy, wspólnie spędzony dzień sprawiał, że rozkochaliśmy się w naszym Skarbie i teraz już jest najpiękniejszy i najmądrzejszy i przede wszystkim najważniejszy dla Nas Jego Nowych Rodziców.

A jak adopcja – Agnieszka i Paweł

Sylwia i Wojtek

Na adopcję zdecydowaliśmy się dość szybko, po zaledwie dwóch latach starań o dziecko. Rodzina i przyjaciele, zachęcali nas by jeszcze próbować, uważali, że adopcja to już ostateczność. My jednak już podjęliśmy decyzję. Nie chcieliśmy dłużej czekać.

Trafiliśmy do ośrodka, w którym przeszliśmy pozytywnie wstępną kwalifikację i po kilku miesiącach przystąpiliśmy do kursu adopcyjnego. Wymagał od nas sporo poświęcenia, gdyż dojeżdżaliśmy co tydzień na te spotkania blisko 100 km. Zajęcia kończyły się koło 20. Zawsze burzliwie rozmawialiśmy w drodze powrotnej.

I tak któregoś razu, wracając do domu, doszliśmy do przekonania, że w zasadzie nie chcemy się ograniczać, że jesteśmy gotowi przyjąć rodzeństwo. To był dobry czas oczekiwania na nadchodzącą zmianę.

Po kwalifikacji bardzo szybko (ponoć tak jest często w przypadku adopcji więcej niż jednego dziecka) usłyszeliśmy propozycję przyjęcia rodzeństwa 6 letniej Małgosi i 2 letniego Jasia. Po tygodniu dzieci już były u nas w ramach styczności ustalonej przez sąd, a po miesiącu nosiły już nasze nazwisko, a my byliśmy ich pełnoprawnymi RODZICAMI.

Po roku nasza rodzina powiększyła się o Kubusia (tym razem biologicznego synka). Małgosia i Jasiu nie mogli się już doczekać jego narodzin. Kilka razy słyszeliśmy też od ludzi, których znaliśmy, opinie że mogliśmy zaczekać z tą adopcją, co innego jakbyśmy nie mogli mieć swoich dzieci, i że co „swoje” dziecko to „swoje”.

A my jesteśmy szczęśliwi, że mamy całą „trójkę”, a Jaś i Małgosią są już częścią nas. Zawsze marzyliśmy o dużej rodzinie. Powoli to marzenie zaczęło się spełniać. Teraz, z perspektywy tych dwóch lat, musimy przyznać, że bycie Rodzicami to najwspanialsza przygoda życia.

A jak adopcja – Marzena i Marcin

Magda i Paweł

Po 5 latach bezskutecznych starań o dziecko, mój mąż zaczął mówić o adopcji. Ja jednak nie chciałam. Uważałam, że jesteśmy jeszcze młodzi, że możemy mieć swoje dziecko. Adopcja wydawała mi się czymś gorszym. Była dla mnie też całkowitą przegraną równoznaczną z tym, że nie będziemy mieć biologicznego potomstwa. Moje obawy podsycali znajomi, którzy mając swoje dzieci, opowiadali o zasłyszanych gdzieś negatywnych przykładach i problemach rodzin adopcyjnych.

Mój mąż początkowo próbował mnie przekonywać, że powinniśmy spróbować, ale widząc mój opór przestał naciskać, zostawił to. Któregoś dnia widziałam jak bawił się z synkiem naszych przyjaciół. Wtedy uświadomiłam sobie, że nie mogę go pozbawiać możliwości bycia Tatą.

To ja umówiłam nas na pierwszą wizytę w ośrodku adopcyjnym. Muszę przyznać, że cały ten okres przygotowań, kursu, kwalifikacji a później czekania na dziecko udawałam.

Adopcji bałam się najbardziej na świecie. Gdzieś w głębi mnie ten strach sprawiał, że jej nie chciałam. Najbardziej bałam się, że nie pokocham tego obcego dziecka, że zawsze będzie dla mnie obce, będzie dzieckiem innej kobiety i innego mężczyzny.

Postanowiłam jednak udawać, że chcę i zrobić wszystko by nas zakwalifikowali. Robiłam to tylko dla męża. Chyba musiałam być dobrą aktorka bo nikt nas nie odrzucił. Po cichu miałam nadzieję, że może jeszcze zajdę w ciążę i wycofamy się z adopcji przed propozycją poznania dziecka. Było mi na rękę, że to tyle trwało, że ten proces przed-adopcyjny jest tak długi.

W końcu jednak po dwóch latach od rozpoczęcia kursu dostaliśmy telefon z ośrodka adopcyjnego, że czeka na nas dziecko. Byłam tak przerażona, że odwlekłam o jeden dzień możliwość jego poznania. Gdy pojechaliśmy potem już z pracownikiem ośrodka do domu dziecka, gdzie przebywał 8 – miesięczny Karolek, błagałam w myślach Boga byśmy tam nie dojechali.

Chłopiec był bardzo smutny i miał takie puste oczy, jakby bez życia. Nie poczułam wtedy nic więcej niż tylko współczucie. Obwiniałam się też, że wciąż go w głębi nie chce.

Karolek trafił do nas bardzo szybko, sąd rodzinny zadziałał tutaj w ekspresowym tempie. Sędzia wyznaczył trzymiesięczny okres styczności, uzasadniając to jako czas potrzebny dla nas, byśmy mogli się sprawdzić jako rodzice. Może wyczuł te moje rozterki.

Najdziwniejsze było jednak to co stało się potem. Karmiłam te „obce dziecko”, przebierałam, kąpałam, przytulałam w nocy gdy płakało i nie zauważyłam nawet kiedy z „obcego” stało się „moje”, „nasze”. Którejś nocy Karol miał bardzo wysoką gorączkę, której nie mogliśmy zbić, pojechaliśmy na pogotowie i tam uświadomiłam sobie jak się o niego boję i jak wiele dla mnie już znaczy.

Teraz wiem, że decyzja o adopcji była najlepszą decyzją jaką mogliśmy podjąć. A Karolek chyba przez przypadek urodził się innym rodzicom, od początku był „dla nas”, a my „dla niego”.

A jak adopcja – Bogusława i Tomek

Więcej historii:

Historie  rodzin adopcyjnych z Wojewódzkiego Ośrodka Adopcyjnego – filia w Częstochowie

Adopcja starszych dzieci – nasza historia

A jak adopcja – Ewa i Waldemar