Nie wszystek umrę…
Sens istnienia – droga do świętości
Znam taki grób, na którym w Dniu Wszystkich Świętych pali się bardzo dużo zniczy. I nie mieszczą się one na płycie. Niby mały, skromny, taki niepozorny, jednak przez te iskrzące się światełka, w jakiś szczególny sposób wyróżniony na tle innych grobów. Spoczywa w nim starsza kobieta, która całe swoje życie przepracowała w domu dziecka.

Nie pełniła tam zaszczytnej funkcji wychowawczyni, czy opiekunki dzieci. Była kucharką. Przygotowywała maluchom posiłki. Prawdopodobnie, gdyby jej rola ograniczała się tylko do gotowania, niewiele osób by o niej dziś pamiętało. Jednak ta niezwykła kobieta starała się wnieść choć trochę światła do życia przebywających w placówce dzieci. Oprócz jedzenia dawała im to, czego najbardziej potrzebowały: swoją uwagę, czas, miłość i poczucie wyjątkowości.
Matka, której nie miały
W tamtych czasach, gdy dom dziecka liczył kilkudziesięciu wychowanków i daleko w nim było do rodzinnej atmosfery, ona wnosiła skrawek nieba do tego miejsca. Całowała stłuczone miejsca na ciele dzieci, wycierała im łzy, przytulała, głaskała. Można jej było o wszystkim opowiedzieć. Nieoceniana, zawsze starała się zrozumieć i stać po stronie dzieci. Jak matka, której one przy sobie nie miały.
Coraz mniej dla siebie – coraz więcej dla innych…
W domu dziecka zaczęła pracować tylko na chwilę, zaraz po szkole gastronomicznej. Miał to być krótki epizod w jej życiu. Zarobki nie zachęcały do pozostania. Jednak wytrwała tam do końca. Nie zdecydowała się na nową pracę, nie umiała opuścić dzieci. Wychowawczynie się zmieniały, a ona trwała niezmiennie w tym samym miejscu. Z każdym rokiem będąc coraz mniej dla siebie, a coraz bardziej dla nich.
Jej dzieci…
W tamtym okresie środki przeznaczane na wyżywienie dzieci w placówce były niewielkie. Dlatego z trudem wystarczały na skromne jedzenie. Starała się wygotowywać najsmaczniejsze potrawy. Czasem dokładała do jakiś składników z własnej kieszeni. Chciała, by dzieci poznały nowe smaki. Nieraz ze swojej wypłaty kupowała im owoce czy słodycze. To właśnie ona sprawiła, że dorośli wychowankowie, wspominając pobyt w domu dziecka potrafili się uśmiechać.
Choć nie poznałam tej kobiety, to jednak bardzo dużo o niej słyszałam, a będąc przy jej grobie zwykle się wzruszam. W tym szczególnym Dniu Wszystkich Świętych nigdy nie jest on pusty. Przychodzą do niej JEJ DZIECI. Tak o nich przecież zawsze mówiła. Świętość to codzienne wykonywanie drobnych obowiązków i wniesienie skrawka nieba tu na ziemi… zwłaszcza w miejscach, które wydają się od niego dalekie.
Może zainteresuje Was też wpis: Przeżywanie straty – opowieść Moniki
4 thoughts on “Nie wszystek umrę…”
Sama się wzruszyłam, cudownie czytać o tym, że są na świecie czasem tacy ludzie ❤️
To prawda 🙂
Wspaniała. Czuję, że mogę być jej naśladowczynią w jakiejś innej funkcji, ale naśladowczynią.
Im więcej takich osób, tym świat staje się lepszy 🙂